Skąd ten dziwny tytuł? Ci którzy znają Nassima Taleba, pewnie domyślają się, że to właśnie o nim będzie mowa. O nim i o głośnej teorii jego autorstwa, której centralnym pojęciem jest tytułowe Antifragile. Dlaczego nie „antykrychość”? Bo polskie tłumaczenie nie do końca przystaje do oryginału ale też nie bardzo można zaproponować jakieś inne. Co to w takim razie Antifragile? Najogólniej rzecz ujmując odporność na przeciwności, przejawiająca się w pewnej elastyczności, dzięki której ewentualne uderzenia nie czynią nam większej krzywdy. Taleb uważa tę cechę za najważniejszą cechę świata żywego, co wiąże się ściśle z ewolucyjnym przystosowaniem i nabywaniem wzmocnienia, dzięki regularnemu przyjmowaniu różnego rodzaju obciążeń. Czego dotyczy ta teoria? W zasadzie wszystkiego. I tu zaczyna się najciekawsza część opowieści, którą ten libańsko-amerykański autor przedstawia w serii swoich książek, z tytułowym Antifragile na czele. Dodać trzeba też, że sam autor to postać nietuzinkowa. Były trader (to ten co, w dużym skrócie, handluje na giełdzie), później naukowiec, bezlitośnie krytykujący środowisko akademickie, wreszcie błyskotliwy autor o wielkiej erudycji, ciętym języku, bezkompromisowy w myśleniu i wypowiadaniu efektów owych przemyśleń. Czyż można chcieć więcej? Wracając jednak do teorii antykruchości. Dlaczego warto się nad nią pochylić i dlaczego warto poważnie się zastanowić nad tym, co istotnego mówi ona o otaczającej nas rzeczywistości? Teoria ta premiuje zdecydowanie wspomnianą już elastyczność i zwinność w stawianiu czoła przeciwieństwom. Taleb dosyć okrutnie uświadamia nas, że na takie czy inne przeszkody w życiu na pewno natrafimy. Nie ma sensu próbować ich uniknąć, należy je znosić aby nabrać odporności, która później zaowocuje w naprawdę krytycznych momentach. Z innej perspektywy można powiedzieć, że coś, co proponuje ten niezwykły autor to, określana tak przez mnie, filozofia porażki, co chociaż brzmi jak przegrana, ma całkowicie przeciwny sens. Czym jest filozofia porażki? Głosi ona, że szczególnie cenną wiedzę czerpiemy z porażek i przegranych, a nie z sukcesów i zwycięstw. Dlaczego tak się dzieje? Otóż sukces ma tę niebezpieczną cechę, że pozbawia nas krytycznego spojrzenia na siebie, podnosi natomiast poziom samouwielbienia i kształtuje przekonanie o własnej wspaniałości. Jeśli sukcesu nie przepracujemy odpowiednio, co udaje się bardzo nielicznym, stanowi on zwykle interludium porażki. Porażki tym bardziej bolesnej, że nieoczekiwanej, w naszej ocenie niezasłużonej i tym bardziej trudniejszej do zrozumienia. Dlaczego w takim razie przegrana jest lepsza? Bo od razu wymaga wytłumaczenia. Jeśli chcemy się pozbierać się po ciosie jaki otrzymaliśmy od losu, musimy to zrobić przez „podniesienie się” z poziomu na którym byliśmy i spojrzenie na całą sytuację z poziomu wyższego. Innej drogi nie ma. Tu można wrócić do Taleba. Zgodnie z pojęciem Antifragile, odpowiednio potraktowane porażki stanowią swego rodzaju obciążenie, które uczy nas dźwigać ciężar losu. Coś nawet obiektywnie szkodliwego, wyrywa nas z marazmu i zmusza do mobilizacji wyposażając w nowe siły i podnosząc ogólny poziom odporności. Żeby nie być gołosłownym można sięgnąć po przykład na czasie: sposób w jaki działa szczepionka. Szkodliwe patogeny zmuszają organizm do wypracowania mechanizmu obrony, co w efekcie daje odporność przeciwko chorobie. Innym przykładem może być znana chyba wszystkim sportowcom taktyka regularnego obciążania organizmu, tak aby wypracować jego zwiększoną wydajność i siłę. Taktyka przepracowywania porażek to już trochę inne zagadnienie, tym bardziej, że tu trzeba też sięgnąć po wielką filozofię starożytności – stoicyzm. Ale to już temat na następne rozważania.