Tytuł tego postu to swego rodzaju zamierzona prowokacja. Tak, wiem, że raczej powinno się mówić o „buddyzmie tybetańskim” ale tematem tego wpisu nie będzie żaden odłam tej religii, filozofii, sztuki życia, nie wiem które określenie jest właściwe. Tematem moich rozważań będzie moje osobiste zetknięcie z buddyzmem właśnie poprzez Himalaje. Bo zaczęło się od biegania, potem było bieganie w górach, coraz większych i w końcu dotarłem w góry gór, góry totalne, czyli Himalaje. A jeśli zdarzyło się wam być w tych najwyższych z wysokich, pośród sięgających nieba szczytów to wiecie, że kultura tych gór to kultura buddyzmu. I nie jest to kwestia przypadku, przynależności geograficznej czy zrządzenia losu. Nauka Oświeconego głęboko wpasowana jest w szczególny klimat duchowy Himalajów, tu się narodziła, głęboko je przenika i nie sposób nie sięgnąć myślami do pytania: ale o co właściwie chodzi z tymi stupami, młynkami i flagami modlitewnymi i ukrytymi głęboko w górach klasztorami?
Wędrując po Himalajach również ja zadałem sobie to pytanie. Moja droga (dharma) rozpoczęła się od wspomnianego już Alana Wattsa i szczerze mówić wciąż nie przestaje mnie on zachwycać swoim specyficznym i szczególnym traktowaniem nauk Buddy. Dlaczego? Watts, chociaż często krytykowany, dla mnie filozofa, stanowi najlepsze możliwe spojrzenie na tradycję wschodu. Jego podejście nie jest to próbą uczynienia z tej bogatej kultury czegoś na kształt religii w zachodnim rozumieniu, nie jest to też próba nawracania kogokolwiek na buddyzm, hinduizm czy jakikolwiek inny zespół wierzeń. Co w takim razie można znaleźć w rozlicznych wykładach, książkach i innych tekstach tego wspaniałego myśliciela? Zupełnie nową przestrzeń myślenia i doświadczania świata. Nowy i nieznany mi wcześniej sposób widzenia i rozumienia rzeczywistości. Pewnie nie każdemu człowiekowi zachodu, bo do niego przemawia Watts, to się spodoba, ale tradycja wschodu jest starsza i znacznie głębsza niż tradycja zachodu, a nauki chrześcijańskie sprawiają w tym kontekście wrażenie wtórne i nieudolnie naśladowcze. Ale nie myślcie, że skupiam się na krytyce kultury zachodu. Nic podobnego! Podróż przez bogatą przestrzeń buddyzmu to podróż w krainę nieznaną, ale fascynującą i głęboko transformującą. Wędrując przez tysiące lat tradycji, najpierw hinduizmu, potem buddyzmu i wszystkich jego odmian, można odkryć perspektywę szokującą inną od tej znanej człowiekowi zachodu. Ale uwaga! Z tej drogi zawrócić się nie da! Przejrzenie się w zwierciadle orientu sprawia, że nic już nie jest takie jak przedtem. Świat zaczyna mienić się nowymi kolorami, ale przeszłość blaknie gwałtownie i nieodwracalnie. No i góry. W Himalajach cała ta wizja świata jest tak naturalna, tak doskonale oczywista, że dla każdego kto doświadczył obcowania z tymi gigantycznymi górami, prawdy buddyjskie, mimo, że nowe i inne, wydadzą się głęboko oczywiste i zrozumiałe. Bo buddyzm to nade wszystko osobiste doświadczanie świata!