Zaraza nie chce nas opuścić. A może to my nie potrafimy pogodzić się z ryzykiem jakie niesie? Wirus nie daje się, jak na razie, pokonać. Z jednej strony, z bardzo zaawansowanego w szczepieniach Izraela płyną niepokojące wiadomości o, jak na razie, braku widocznego efektu całej akcji. Z drugiej, w Europie i nie tylko, narasta bunt przeciwko przedłużającym się ograniczeniom życia społecznego. O co w tym wszystkim chodzi? Być może o politykę, a raczej polityków. Politycy nauczyli się dosyć dobrze reagować na nastroje społeczne. A te zdominowane były do niedawna przez lęk przed śmiercią niesioną przez wirusa covid-19. Tyle, że wprowadzone przez tychże polityków ograniczenia okazują się skuteczne jedynie w materii spowalniania zachorować i tymczasowego ograniczania liczby chorych wymagających hospitalizacji. Dochodzimy jednak, mówiąc potocznie, do ściany w tej strategii. Społeczeństwo jako całość jest już zmęczone ograniczeniami, przedsiębiorcy którym uniemożliwiono zarabianie nie mają już wyboru i wbrew poleceniom rządu otwierają swoje biznesy. Narasta bunt. Jakie jest wyjście z sytuacji? Może powinniśmy zaakceptować ryzyko zakażenia a nawet śmierci i wrócić do w miarę normalnego życia? Może powinniśmy uświadomić sobie, że nasza śmiertelność stanowi barierę nie do pokonania? Tak, życie wiąże się z nieusuwalnym ryzykiem śmierci, chociaż próbujemy sobie wmówić, że jest inaczej. Zarazy, plagi, od wieków stanowią naturalny czynnik selekcji i choćbyśmy nie wiem jakie argumenty o godności człowieka i wartości jego życia wysuwali, natura wie swoje i nic sobie z tego nie robi. A my stajemy powoli przed dylematem czy chcemy próbować przeżyć za wszelką cenę, czy też dokonamy w końcu bilansu zysków i strat, który coraz bardziej pokazuje, że horrendalnie wysoka cena jaką płacimy za próby zapanowania nad naturą nie dość, że przekracza już nasze możliwości, to okazuje się być zapłatą za nadzieje, które nie chcą się ziścić. Co będzie dalej? Musimy dojść do punktu w którym opinia o nieskuteczności dotychczasowej praktyki przeważy i wtedy politycy będą zmuszeni zmienić strategię. Chyba, że wcześniej nabierzemy oporności populacyjnej… albo zbankrutujemy.